Solidnie, Sudetami, dzień 11.: Lądek-Zdrój – Piotrowice Nyskie – raport wieczorny 😊:
Ten dzień, z założenia, miał być ostry. Chciałem zostawić za plecami jak najwięcej niesławnych asfaltów. Ale po kolei.
Start z Lądka poprzedziła miła rozmowa z Panią Gospodynią mojego wczorajszego miejsca na Ziemi. Fajny, przytulny pokoik; szukaj pod adresem: Lądek, Graniczna 1. Resztę se googlnij.
Na pierwszy ogień poszło frywolne przejście centrumem miasta – ładne, zabytkowate nieco😊, a ze strefy gastro najlepsiejszy jest kebab. I jeszcze pizzeria, tudzież długo otwarte dino. I to chyba wszystko.
Po wyjściu z miasta, czekała mnie jedna z niewielu dzisiejszych, Górskich robót, tematem głównym – Jawornik Wielki. Dość długo się wchodził; miałem świadomość tego, że za nim czeka mnie dłuuuugi etap wypłaszczeń („asfalty!!!” 🤣), podelektowałem się więc Jawornikiem dość solidnie. Polazłem zobaczyć na mini-wieżę widokową, nie spieszyło mi się z nim żegnać.
Kilometrów z przewyższeniami miałem z rana może z piętnaście, później skulałem się do Złotego Stoku. Tam dość ludnie – to za sprawą kopalni złota, co jest tam do zwiedzania – autokary z oddziałami małych, głośnych kaszojadów podjeżdżały jeden za drugim. Szybki magnesik i trza rejterować.
Zaczęły się one – asfalty. Wpierw chwila przy ruchliwej drodze – właśnie tak to sobie wyobrażałem, bo wszyscy tak narzekają. To się jednak za chwilę zmieniło i ścieżka odbiła w bardziej ciche zadupia, czasem przeplatane gruntówkami. Nie taki diabeł straszny 😁.
Równo pod sandałkiem, więc coś tam sobie pofejsbuczkowałem; coś tam przegadałem z telefonem... Ścieżka leci przez te małe, opolskie wioseczki – jest w miarę cicho i spokojnie. Wiadomo – wszyscy na szparagach w Helmutlandzie 😁.
Do robienia dystansów „po równym” jestem dość przywykłuly – wszak gdym nie na urlopku, to dreptam niderlandzkie płaszczyzny. Tu sobie dodatkowo wkręciłem, że mam obydwie krainy pod ręką – na prawo od asfaltu majaczyły Góry, na lewo miałem – równe jak stół - zielone, „niderlandzkie” poldery... 😁 Fajnie tak sobie tłumaczyć, a nie tylko jojczyć, że asfalty... 🤣 Nie przyszedłem tu płakać.
Dystans jednak zrobił swoje, kopyta bolą, ale już w spoczynku. Po etapie „Górskim” pit-stop na żarełko w Złotym Stoku (bar Apetit, paręset m od Szlaki zrobił robotę 🤤) – tam też obowiązkowe odcięcie od mapy tego, co już zrobione. Potem etap do Paczkowa, gdzie, w urokliwym anturażu zawciągłem kawula i ciacho; tam też uzbroiłem plecak w kolację, na którą, w sumie, nie mam ochoty 🤣. I znowu odciąć od mapy to, co już przedreptane.
Zrobiłem sobie jeszcze jedną przerwę, pod sklepem, 6 km od miejsca docelowego – bo już było trudno iść. Kwadrans na oranżadkę i loda; ten czas uświetnili mi Panowie spod budki z piwem, choć może było odwrotnie 😁.
Pogadaliśmy i poszedłem dalej. Ostatnie, dojściowe kilometry już łatwe nie były – w końcu mam już w girach pewnie ze czterysta kilometrów całości. Organizm całkiem spoko, ale doły stóp już konkretnie wyeksploatowane. Ale wiem, że to już idzie ku finałowi, więc i na więcej se pozwalam – gdybym wiedział, że do końca jeszcze kilkaset km, wtedy inaczej bym sobie rozplanował. Chyba... 😁
Dojście ostatniego kilometra to już mordęga i co pięć minut zaglądanie czy ta pieprzona, niebieska kropka na mapie cokolwiek się przesunęła 🤣. Zmęczenie miałem olbrzymie, spotęgowane dość częstym Słonkiem na bezwietrzu. Ale już ogarnięte 💪😁.
W Piotrowicach, na noclegu, spotkałem serdecznego, Szlakowego Druha, Wojtka, co to znamy się z końcówki zeszłorocznego GSB. Wojtek uciekał mi przez dwanaście dni, a ja Go goniłem przez dni jedenaście 😁. Już wyrównani.
Co ciekawe – rok temu też spotkaliśmy się na dwa dni przed finałową Kropą. Fajne te spotkania 😊, a na dzisiejszych komnatach spotkałem też Ziomka, Krzysia, co też idzie po całości i mieszka trzy rzuty beretem od mojego, polskiego base-campu 😁. Zajebicho! 💪😁
Ukulałem tego dzisiaj sporo – ponad 51 kilometrów. Zrobiłem to, co zrobić chciałem, żebyście Wy już nie musieli 🤣. O dniu jutrzejszym pomyślę... jutro rano. Czas odpocząć.
Wszystko wskazuje na to, że da się zakończyć dzieło w piątek. Wtedy, z radością zdążę zabrykać na sobotnio-niedzielny, aktywny festyn charytatywny dla fighterki Bereniki – dałem o tym filmek – zajrzyj, jeśli Ci po blisku!
To tyle na dziś. Zmęczenie każe odlecieć w objęcia Morfeusza. Raport może krótszy, przeciwnie proporcjonalny do tego, co dziś się działo 😁.
Spokojnej nocy! Niecałe siedem dych do finałowej kropy 🫡😁.
Fejsbuczek: / hzptk4fker4djnyz
Информация по комментариям в разработке