Kosowo #2 - Gjeravica / Deravica, najwyższa góra Kosowa

Описание к видео Kosowo #2 - Gjeravica / Deravica, najwyższa góra Kosowa

#kosowo #Gjeravica #bałkany #góry

Nasza krótka podróż do Kosowa z założenia miała być intensywna: w planach mieliśmy pobiec w tamtejszych Górach Przeklętych ultramaraton, zwiedzić znajdujące się w tym kraju zabytki UNESCO oraz zdobyć – jeżeli zaistnieje taka możliwość i dopisze odrobina szczęścia – najwyższy szczyt tego kraju; Deravicę (po albańsku – Gjeravica). Co ciekawe masyw ten na skutek zawirowań w najnowszej historii Bałkanów był najwyższych szczytem kilku kolejnych krajów. Przed rozpadem Jugosławii był najwyższą górą tego właśnie federacyjnego państwa, następnie przez kilkanaście kolejnych lat – Serbii. Gdy Kosowo oddzieliło się od niej w 2008 roku, Deravica po raz kolejny zmieniła właściciela.

Masyw Deravicy leży w zachodniej części kraju, tuż przy granicy z Albanią. Teoretycznie prowadzą do niego szlaki piesze z kilku kierunków – od strony Kosowa najczęściej wybierane są szlaki rozpoczynające się w miastach Junik oraz Decani. My wybraliśmy tę drugą opcję.

Szlak z Decani na szczyt Deravicy początkowo prowadzi dobrą asfaltową drogą, jednak tuż za rogatkami miasta spotykamy pierwszą przeszkodę: wojskowy check point międzynarodowych sił rozjemczych KFOR. Ulokowany jest on przy monastyrze Visoki Decani będącym jednym z czterech monastyrów tworzących obiekt UNESCO. Niestety ze względu na wojskowy punkt kontrolny podczas naszego przejazdu nie mieliśmy możliwości zwiedzenia monastyru; żołnierze bezproblemowo przepuścili nas dalej, jednak stanowczo zakazali zatrzymywania się (nie wspominając nawet o możliwości zrobienia zdjęć)

Chwilę po minięciu zabytkowego monastyru wygodna droga się kończy – i choć asfalt wraca jeszcze na kilku krótkich odcinkach, to nawierzchnia drogi staje się szutrowa. Zbliżała się noc, więc szybko zapadające ciemności wraz z nasilającym się deszczem zmusiły nas do wycofania się samochodem z dalszego podjazdu i zjechania w dół; spędziliśmy noc przy niewielkiej przydrożnej restauracji, w której atrakcją była lokalna hodowla… pstrągów.

Poranek przywitał nas nadal trwającym rzęsistym deszczem. Mieliśmy nadzieję, że wchodząc wyżej przedostaniemy się ponad chmury, jednak jak się później okazało deszcz towarzyszyć miał nam przez cały dzień. Zapakowaliśmy niezbędny ekwipunek, wgraliśmy do zegarków i na telefony znaleziony w Internecie szlak na szczyt, i punktualnie o 9:00 rano wyruszyliśmy w wędrówkę. Zgodnie z mapą szlak miał mieć około 27-30 kilometrów długości, a przewidywany czas wejścia i zejścia miał trwać 8-10 godzin.

Pierwsze pięć kilometrów prowadziło dobrą, prostą, szutrową drogą o bardzo łagodnym wzniosie. Atrakcją były rosnące na poboczu ogromne liście lokalnej odmiany łopianów (?) – niektóre z nich miały średnicę metra i więcej. Droga wiła się wzdłuż strumienia, i gdyby nie ciągły deszcz, to aż chciałoby się śpiewać z radości. Po kilku kilometrach szlak zbaczał jednak z drogi i czekało nas pierwsze ostre, ciągnące się przez około kilometr podejście. Gdybyście kiedyś wyruszyli naszym tropem, to spokojnie ten „przełajowy” odcinek możecie pominąć – na szczycie podejścia ponownie przywitała nas… szutrowa droga, która wspięła się łagodnymi serpentynami od drugiej strony wzniesienia. Korzyść z podążania wyznaczonym szlakiem była tylko taka, że zaoszczędziliśmy kilometr drogi; „oszczędność” ta kosztowała nas jednak sporo wysiłku.

Po pokonaniu kilku kolejnych kilometrów dotarliśmy do niewielkiej, ale uroczo położonej wioski leżącej nad potokiem Kroni Tedel. Mieliśmy już tutaj wysokość 2 tysięcy metrów. Teoretycznie to w tym miejscu dopiero powinna rozpoczynać się wspinaczka na szczyt Deravicy – do wioski można dojechać autem wspomnianą szutrową drogą którą podążaliśmy. Jednak jest to rozwiązanie bardzo teoretyczne: by to zrobić trzeba dobrego auta terenowego umożliwiającego pokonanie kilku brodów przecinających strumień – przerzucone nad nim drewniane mostki ze względu na swój tragiczny stan techniczny przeznaczone są tylko do ruchu pieszego.

W wiosce napotkaliśmy pierwszy poważny problem – brak jakiegokolwiek oznaczenia szlaku na Deravicę. Ponieważ wciąż padał deszcz, nie udało nam się spotkać żadnych mieszkańców, którzy mogliby pokazać nam właściwy kierunek. Z potrzeby chwili uznaliśmy, że pozostaje nam kierować się wskazaniami wgranej do zegarka nawigacji. Jak łatwo przewidzieć… od razu zabłądziliśmy, i prawidłowy szlak odnaleźliśmy dopiero trzy godziny później, już pod samym szczytem góry.

Trudno powiedzieć, którędy powinniśmy prawidłowo pójść. Wąska ścieżka którą podążaliśmy, wiła się wśród coraz większych przewyższeń i urwisk. To znikała, to pojawiała się ponownie, a my mieliśmy coraz większe wrażenie, że jej istnienie jest tylko efektem naszej wyobraźni. Ostatecznie jednak, gdy w pewnym momencie wiatr przegnał pokrywę mgieł zalegających w płytkich wąwozach, ujrzeliśmy wznoszący się na wprost nas masyw Deravicy.

Dalszy ciąg znajdziecie na blogu: https://40latidopiachu.pl/2022/09/11/...

Комментарии

Информация по комментариям в разработке